W labiryncie

Czwartek zaczęliśmy późno, potrzebowaliśmy odpocząć po długiej podróży. Hotelowe śniadanie podano w innej formule, każdy dostał swój przydział jak w stołówce, od razu całość. Do wyboru pozostała jedynie kawa/herbata. W miasto ruszyliśmy chwilę po 12, jako cel obraliśmy medynę, najstarszy uniwersytet, garbarnię i farbiarnię. Fez jako pierwsza stolica Maroka – założona 789r. sama medyna jest wpisana na Światową Listę Dziedzictwa Kulturowego i Przyrodniczego UNESCO. Tam właśnie znajduje się większość obiektów godnych zobaczenia. Było kolorowo:

Najstarszy uniwersytet

Nawigowanie w wąskich uliczkach to nie lada wyzwanie, mapy potrafią wskazać przejscie ślepą uliczką😂 sygnał GPS nie dochodzi. W takich sytuacjach znajduje się miejscowy, który chętnie nas zaprowadzi w ciekawe miejsca. Przypadkowo się zawsze składa, że droga prowadzi przez znajomy sklep z torebkami, dywanami itp. Daliśmy się skusić na zaprowadzenie do restauracji z widokiem z tarasu. Zamówiliśmy po zestawie tadżin albo kuskus z warzywami/marokańska sałatka/herbata miętowa czyli marokańska whisky. Jedzenie było przepyszne, jednak z czystością było na bakier, miejscowi mówią ze to tradycyjny marokański standard😂

Po obiedzie wybraliśmy się zobaczyć garbarnię i farbiarnię. Po krótkim błądzeniu, trafiliśmy do lepszej dzielnicy, skóry suszyły się na każdym kroku, trafiliśmy w miejsce ich barwienia. Tutaj nie wszyscy mogli wejść, zapach był nie do wytrzymania. Ula została, a my poszliśmy cyknąć zdjęcia, na wdechu😉

Wykorzystywane są tylko naturalne składniki do barwienia, m.in. szafran, indygo. Do zmiękczania skór używane są odchody gołębi, całość nie pachnie zachęcająco. Ula zrezygnowała z wyboru torebki, uciekliśmy na pobliskie wzgórza, aby obejrzeć zachodzące słońce nad medyną:

Wróciliśmy taksówką, po drodze zaliczając pyszne sandwicze od sprawdzonego, miłego Berbera. Dzień kończymy ucząc Rafała i Nataszę gry w kości, wygląda że się spodobała – szybko nie skończymy😂

Dodaj komentarz