Dojechaliśmy dziś do Divundu nad rzeką Okawango na pograniczu Botswany, Angoli i Namibii. Pokonaliśmy 300km prostą jak strzała asfaltową drogą. Zazieleniło się tu, krajobrazy się zmieniają.

Widzimy dwa rodzaje zabudowań: szałas ze strzechą albo domki z blachy falistej. Na niektórych zamocowane są anteny satelitarne.
Życie nie jest tu łatwe, przy drodze widzimy spory ruch pieszych. Ludzie chodzą ze zbiornikami na wodę czy chrustem na głowach. Widzieliśmy jedną panią ze sporą paczką gałęzi na głowie i niemowlakiem na ręce. Młodzież pomaga, czy to w pracy, czy w obowiązkach domowych, a do szkoły po kilkanaście kilometrów chodzi. Oj przydałoby się co niektórym porównanie…
Znów przekraczaliśmy granicę chorób zwierzęcych, w te stronę można było przewozić mięso. Skorzystaliśmy z tego i z pobytu na farmie, kupiliśmy steki z Oryxa. Planujemy zrobić na ognisku gulasz, w dostępnym na wyposażeniu auta kociołku.
Śpimy na kempingu przy rzece, jesteśmy praktycznie sami. Kociołek ładnie skwierczy, obym nie przesadził z chilii…







Bożenko R.I.P. [*]