Dzień zaczęliśmy późno, ale aktywnie. Wybraliśmy się z Markiem na poranne bieganie połączone ze zwiedzaniem Swakopmund. Widać tu niemieckie wpływy po architekturze czy nazwach ulic. Zwrócił też uwagę porządek na ulicach oraz miejsca zielone ze sztucznym nawodnieniem. Minęliśmy wolno biegające przepiórki. Bardzo zadbane miasto jak na afrykańskie warunki.
Przypomniało mi się, jak 10lat temu Marek z dezaprobatą reagował, gdy wychodziłem rano biegać po argentyńskich miastach. Teraz biega maratony💪

Śniadanie zrobiliśmy na campingu Tiger Reef, korzystając z pełnego zaplecza kuchennego. Nieprędko będziemy mieli kolejny raz tak komfortowe warunki…

Przed wyjazdem na Wybrzeże Szkieletowe uzupełniliśmy zapasy, paliwo i kupiliśmy kompresor do kół. Sklep motoryzacyjny nie zachęcał klientów😂

Na półkach to samo co u nas, ach ta globalizacja.

Pierwszy przystanek przy wraku Zeila, który utknął tu w 2008r. Oprócz nas znaleźli się tu handlarze oferując m.in. minerał za piwo😂




Kolejnym przystankiem był Cape Cross. Półwysep, który upodobały sobie uchatki, były ich tysiące, po horyzont. Odgłosy i zapachy nie zachęcały do pozostania dłużej.

Wybrzeże Szkieletowe nie cieszyło się dobrą sławą. Statki osiadały tu na mieliznach czy rafach (ponad 1000 jednostek zakończyło tu żywot). Prądy nie pozwalały dopłynąć do brzegu szalupom ratunkowym. Stąd nazwa. Do tego niedostępny pustynny teren. Do dziś część północna, graniczącą z Angolą, możliwa jest do zwiedzania tylko awionetką.

Z Cape Cross udaliśmy się do Spitzkoppe. Malowniczo położona miejscowość w środku wygasłego wulkanu. Dojechaliśmy na zachód słońca, miejsce nas zauroczyło. Biwak wybiera się tu samemu pod warunkiem, że jest się odpowiednio wcześnie, my nie byliśmy😢 Trochę czasu zajęło nam znalezienie wolnego miejsca, w końcu udało się, majstersztyk👌
Jest okazja porobić zdjęcia nieba, nie ma tu źródeł światła oprócz Księżyca. Wszystko przepięknie komponuje się z rudymi skalami. Szykujemy się na wschód słońca, będą dobre zdjęcia.






Miłej nocy!