W środę za cel podróży wybraliśmy miejscowość Flic en Flac. Z francuskiego cudowny i kapryśny. Ponoć wywodzi się z przekręcenia holenderskiej nazwy Fried Landt Flaak co z kolei oznacza płaską krainę wolności. Kolejna miejscowość określana z najlepszą plażą na wyspie. Sam mam inne odczucia, wybrałem się na przebieżkę wzdłuż brzegu. Raz trafiałem na idealny piasek, innym razem na mnóstwo skorupiaków… bieg na boso nie był dobrym pomysłem😢 co innego jeśli chodzi o malowniczość, tutaj wysokie oceny zasłużone.







Słońce grzeje, dziwi ubiór miejscowych. Widzieliśmy rodziny w puchowych kurtkach k wełnianych czapkach🤣 Jak jest zima to musi być zimno!
Antoni wyłowił pozostałości piratów – gliniane naczynie, wygląda właśnie jak z tamtych czasów!
Życie podwodne jak to na Mauritiusie bogate, wystarczy założyć maskę a pod wodą całe ławice egzotycznych ryb!
Chodziła dziś za nami potrzeba zjedzenia czegoś lokalnego, razem z miejscowymi. Kuba znalazł budę z największą kolejką. Serwowali roti z warzywami/kurczakiem/krewetkami/rybą/jagnięciną/ośmiornicą. Wszystko w przystępnych cenach 2-6zł! Wybrałem wersję z rybą, przypominała co nieco moją wersję naleśnika z paprykarzem szczecińskim😂
Dzień kończymy wilkołakami, po trzech rundach mam trzy wygrane💪 Ula zero😉