W poszukiwaniu zaginionej riady

Pierwszy dzień dostarczył nam wiele przykładów jak to Marokańczycy są uczynni i gościnni. Jesteśmy pod wrażeniem. Już po wyjściu z lotniska, po przebyciu kilku odpraw, udaliśmy się na przystanek autobusowy, skąd właśnie odjechał autobus do centrum. Następny był za 30min, mimo to ochroniarz zaproponował, że mógłby zadzwonić do kierowcy i zatrzymać autobus, żeby na nas zaczekał. Skorzystaliśmy😁 Kierowca z kolei wypytał nas o miejsce docelowe i wskazał nam odpowiedni przystanek. Sprawnie dotarliśmy pod wskazany adres, zapytaliśmy dzieci o gospodynię. Chłopiec z początku nie kojarzył Jamili, po chwili wskazał budynek i upomniał się o zapłatę😢 Po dłuższej chwili, gdy nikt nie otwierał ani nie odbierał telefonu – zwątpiliśmy. Do tego zaczęło padać. Pojawiła się pani, która również nie kojarzyła gospodyni, po dłuższej rozmowie, okazało się że wskazane miejsce przez apkę, a przesłany adres w osobnym mailu to dwa różne miejsca😂 Pani poszła z nami do głównej ulicy pomóc zamówić taksówkę tak aby dowiozła nas możliwie blisko. Teren mediny (starego miasta) jest niedostępny dla samochodów, uliczki są tak wąskie, że z trudem mieści się pieszy i skuter. Kolejne taksówki odjeżdżały, okazywało się, że kierowcy nie rozpoznawali adresu. Zrobiło się nerwowo, w końcu znalazł się taksówkarz gotowy nas wziąć, zawiózł nas, skontaktował się z gospodynią i po chwili, wśród wąskich uliczek witaliśmy się z naszą gospodynią Jamilą. Jeszcze 10min pieszo przez labirynt mediny i już byliśmy w naszej riadzie – marokańskim domu.

Gospodyni przygotowała dla nas pyszną kolację, był tadzin👍 marokańska kuchnia i przyprawy przypadły nam do gustu👍

Siedzieliśmy długo, oj za długo😂

Dodaj komentarz