Valea Jepilor

Odwrót zaczęliśmy o 15, szlak wydawał się łatwy, rozmyślaliśmy o wyborze kwatery, knajpy pod kolację. Góry jednak uczą pokory… Szliśmy sobie grzecznie szlakiem gdy maps.me wskazało nam nowa ścieżkę,

Hmm, nie ma szlaku, a na odcinku 2km schodzi się 1000m. Przypomniały mi się opowiadania z Granatów w Tatrach, które czytała nam mama, konkretnie żleb Drake’a który okazywał się pułapką nie do przejścia. Ta ścieżka mimo stromizny wydawała się do zrobienia, jednak podjęliśmy decyzje o zmianie, śnieg przecież nie ułatwiał sprawy. W samą porę! Podejście było trudne, zaczęliśmy szukać alternatywnej trasy, okazała się dwukrotnie dłuższa🤭 przewidywany czas dojścia 20:30. Idziemy!

Widoki nas rozpieszczały, szlak zaczął być mocno eksponowany, Grzesiu był w swoim żywiole. Z jednej strony, jak z dzieckiem, patrzysz że za chwilę coś sobie zrobi, z drugiej strony, dobrze mieć przetarte szlaki.

Zaczynają pojawiać się łańcuchy, liny via ferrata, do tego ośnieżone szlaki. Musimy być skoncentrowani, docieramy do kolejnego schroniska (cabany). Bez niespodzianki

Wchodzimy w dolinę Jepilor, wyglada że będzie stromo, ale w końcu początki zejścia doliną Łomniczki też są strome. No tutaj wszystko jest bardziej, do tego śnieg i bystry potok. Wąwóz zachwycał widokami, głębokość dochodziła do 150m. Drzewa zaskakiwały nas wielkością i faktem, ze żywioł łamie je jak zapałki. Przeprawy przez potok były coraz trudniejsze, na każdy kilometr potrzebowaliśmy 20-25min. Co rusz spotykały nas nowe przeszkody, zmęczenie dawało się we znaki, nie obyło się bez obtarć, upadków.

Do celu dotarliśmy o 21:40, tuż przed zachodem👍 zdążyliśmy nawet do sklepu, życzliwi Rumuni otwarli dla Grzesia sklep 👍Aktualnie degustujemy polecane wino z Tarnave i rozpoczynamy tysiąca. Przyjemnie kończymy intensywny dzień. Padło nieśmiałe pytanie czy jutro też idziemy w góry😉

Jest już pewien pomysł😁

Pozdrowienia dla Gromadzkiej, gratulacje dla Czarnej Hańczy ♥️ rośnie.

Wszystkiego najlepszego Rysiu♠️

Dodaj komentarz