Coucher du soleil

Budzik zadzwonił dziś wcześnie, obudził 5osób, ale Mikołaja nie. Warto dodać, że był to właśnie jego budzik i leżał tuż przy łóżku:)

Szybkie pakowanie, każdy po cztery warstwy, kanapki, woda, aparat i w drogę. Na przystanku sporo osób jak na 5.20, kilka z plecakami, co utwierdziło nas, że wybraliśmy dobry autobus. Mają ciekawy system zatrzymywania na przystankach na żądanie. Osoba zainteresowana klaszcze dwa razy. Co kraj to obyczaj, ja klaszczę przy innej sposobności:)

Wysiedliśmy z autobusu i od razu zaczęliśmy szukać dodatkowych bluz. Poranek był naprawdę rześki.

Widzieliśmy jednocześnie pełnię księżyca i wschód słońca. Im wyżej wchodziliśmy tym piękniej się robiło.

Brydżyści mówili prawdę, przy gruncie było poniżej zera. Widzieliśmy zmrożoną ziemię.

Poniżej widok ze szczytu w kierunku zachodnim, czy Wy też widzicie tankowiec?

Krajobraz zachęcał do dalszej wędrówki, postanowiłem zapuścić się w kotlinę Mafate Cirque de Mafate, do której nie prowadzi żadna droga, dostać się można tylko na piechotę. W wąwozach i na płaskowyżach co jakiś czas ulokowane są małe osady w których czas się zatrzymał. Powstały w XVIII wieku podczas buntu niewolników. W tych niedostępnych terenach ukrywano się przed swoimi właścicielami.

Dotarcie do wiosek jest nie lada wyzwaniem, większość turystów na Mafate przeznacza kilka dni. Są spore przewyższenia, wąskie, mocno eksponowane ścieżki. Postanowiłem oszczędzić siły chłopaków na wulkan, zawróciliśmy na autobus przy najbliższym punkcie widokowym. Pozostało nam oglądać osady z daleka (można dopatrzeć się na zdjęciach).

Na przystanku czekała na nas niespodzianka, autobus jeździ tylko 2razy dziennie, perspektywa 4godzinnego czekania nie została przyjęta z entuzjazmem:( Do najbliższej miejscowości z której odjeżdżał autobus mieliśmy kolejne 11km, zaczęliśmy iść. Miałem nadzieje złapać coś po drodze. Muszę pochwalić kolejny raz Reunion -zatrzymywało się każde auto, jednak dopiero piąte miało wolne trzy miejsca. W takim okolicznościach można spotkać tylko pozytywnie zakręconych ludzi. Trafiliśmy na przemiłą parę: on z RPA, ona z Niemiec. Właśnie byli po kilkudniowym trekkingu wokół wulkanu, połączyłem się w bólu w związku z naszymi reprezentacjami, wysłuchałem uważnie ich doświadczeń, już mam plany na kolejne wycieczki:) Byłem dumny z chłopaków, po podróży potrafili podać sporo faktów ze wspólnej rozmowy:) Nie mówiąc, że bez marudzenia zrobili trudne 12km w górach. Brawo!

Po drodze zaliczyliśmy jeszcze destylarnię, kupiłem pamiątkowy rum i mydło. Ciekawe co mi się uda przywieźć do domu 😉

Co u dziewczyn? Zgadnijcie:)

Jutro koniec laby! Ambitna wycieczka do kolejnej kotliny: Cirque de Cilaos. Będą dobre zdjęcia!

Dzień zakończyliśmy spacerem po L’Hermitage-les-Bains trafiając na uroczy zachód słońca (Coucher du soleil)

P.S.

Dzisiejsze otwieranie kokosa zajęło tylko pół godziny + 15minut sprzątania.

Avec salutations

Zbyszko

Dodaj komentarz